XXX Lecie odbyło się zgodnie z planem w Wegierskiej Górce. Kto nie był, niech żałuje.
Spis treści:
Fakty
- W XXX Leciu uczestniczyło około 230 osób
- Harnasi przyjechało 134 (prawie 50% stanu Koła), w tym 4 profesorów
- Uczestnicy zajechali ponad 80 samochodami (w niedzielę 19.X o godz. 5 rano według rachunku Rakety na parkingu stało 80 samochodów)
Widziane oczami organizatora
Relacja zamieszczona była na łamach Mammuthusa Montanusa w dwóch częściach: część I – MM #39 i część II – MM #40. Archiwalne numery Mammuthusów można pobrać tutaj.
Mamy za sobą imprezę z okazji XXX lecia Koła i w zasadzie ja – jako jeden z organizatorów – nie powinienem się wypowiadać na jej temat. Spróbuję więc jedynie napisać parę słów o tym, jak wyglądało to wszystko od naszej strony. Chętnie natomiast zamieszczę wszelkie głosy uczestników imprezy, jeśli takowe otrzymam.
Na początek trzeba przypomnieć, że już przed rokiem zgłosiła się ekipa chętna zorganizować lecie, wszakże pod warunkiem, że odbędzie się ono w domu wczasowym „Perła Południa” w Rytrze. W skład ekipy wchodziły m.in. Żaby, Jeże itp. Propozycja ta spotkała się jednak z krytyką części Rady i niektórych czynnych członków Koła. Przyznajemy, że i my – aktualni organizatorzy – wyrażaliśmy obawy co do takiej lokalizacji imprezy. Duża odległość i nie najniższa cena mogły wyeliminować sporo potencjalnych uczestników. Niestety wspomniana ekipa nie wyraziła chęci zmiany lokalizacji, a nikt inny też nie zgłosił chęci zabrania się za zrobienie imprezy. Taka sytuacja trwała do blachowania. Niby od czasu do czasu zbierała się grupa osób zainteresowanych zrobieniem lecia, lecz nie był to formalny Komitet Organizacyjny. Zaproponowano wstępnie lokalizację w Suchej Beskidzkiej, co spotkało się z kolei z ostrym sprzeciwem grupy „rytrzańskiej”.
Wreszcie zaproponowano zorganizowanie spotkania zainteresowanych w niedzielę, po blachowaniu na Rogaczu (
Mammuthus Montanus #32). I tam też powstał Komitet Organizacyjny w składzie:
Nowy, Jasiu Kowalik, Jacek Ginter, Maciek Siudut,
Żaba. Prócz tego udało się skalkulować wstępnie koszty i poczynić pierwsze ustalenia programowe oraz podział pracy. Pierwszych troje z nas zajęło się znalezieniem miejsca. Była to sprawa najważniejsza, gdyż czasu mieliśmy niewiele. Przy okazji wyjazdu na narty sprawdziliśmy z
Nowym obiekt w Suchej oraz dwa obiekty w Węgierskiej Górce. Uznaliśmy, że najlepiej spełnia nasze potrzeby ośrodek, w którym ostatecznie impreza się odbyła. Chodziło przede wszystkim o odpowiednio dużą salę, mogącą pomieścić 200 osób i zapewniającą możliwość uczestnictwa wszystkich osób w imprezie (nie wchodziła np. w grę sala zakrzywiona pod kątem prostym). Mając miejsce należało zapewnić możliwość korzystania z konta OU PTTK, zredagować i wysłać informacje do wszystkich członków Koła i czekać na zgłoszenia. W wysyłce i jej sfinansowaniu pomógł nam Zbyszek Machulik i firma
Clan.
Równolegle cały czas zajmowałem się kompletowaniem materiałów do wydawnictwa jubileuszowego. Żaba i Maciek przygotowywali natomiast śpiewnik trzydziestolecia. Zajmowaliśmy się też pozyskiwaniem sponsorów. Pomógł nam w tym m.in. Mirek Barański. Trzeba przyznać, że osiągnięcia na tym polu mogłyby być większe, gdybyśmy dysponowali większą ilością czasu i większym doświadczeniem w tego typu – dla mnie osobiście – niewdzięcznych działaniach (nigdy nie lubiłem nikogo prosić o pieniądze).
Do 30 maja czyli terminu wpłaty zaliczki wynoszącej 45 zł zgłosiło się niewiele osób. Natomiast po tym terminie zaczęła się pierwsza fala telefonów z zapytaniami, czy można jeszcze wpłacać. W rezultacie do wakacji mieliśmy ok. 100 wpłat przy planowanych 200 osobach. Nie mieliśmy też jasnych i ostatecznych deklaracji od sponsorów i nie udało się znaleźć wspólnego terminu wyjazdu do Węgierskiej Górki w celu podpisania umowy i ustalenia ostatecznych cen. O programie nie wspomnę, bo ten jak zwykle zostawiliśmy sobie na ostatnią chwilę (nie licząc zaproszonych artystów, których mieliśmy już nagranych). Nie udało mi się też zmusić Paskudy do napisania w ramach pracy dyplomowej artykułu o historii SKPG. Tak, że byliśmy w niezłych malinach, wierząc jednak, że zaraz po wakacjach weźmiemy się ostro i wszystko nadgonimy. Ja postanowiłem w czasie wakacji dokończyć wydawnictwo tzn. przede wszystkim napisać historię Koła. Napisałem, ale na wrzesień pozostało mi jeszcze sporo pracy z ostatecznym składem, oprawą graficzną, zdobyciem brakujących, a niezbędnych zdjęć (np. niektórych prezesów), zaprojektowaniem okładki itp. itd.
W któryś z weekendów udało nam się nie bez trudu umówić w gronie ścisłych organizatorów na wyjazd do Węgierskiej w celu ustalenia cen, jadłospisu i poczynienia innych ważnych ustaleń z kierownictwem ośrodka. Na koncie mieliśmy ok. 130 wpłat. Trudno było zakładać, że przyjedzie planowanych 200 osób, ale trzeba było przyjąć jakąś liczbę np. 160 i skalkulować koszty. Do ostatniej chwili nie byliśmy też pewni niektórych sponsorów, co nie ułatwiało wyliczeń. W rezultacie wyszło nam 95 zł, a więc mieściliśmy się we wstępnie założonej kwocie, choć z obiecanej obniżki niewiele wyszło.
Dziouszka zadeklarowała chęć zrobienia wystawy fotograficznej i zaczęła zbierać od ludzi zdjęcia, zaś Żaba zgodziła się zorganizować wystawę starego sprzętu turystycznego – planowaną już od dawna, lecz nie mającą jak dotąd wykonawcy. Za te inicjatywy chwała obu naszym koleżankom, gdyż wystawy były chyba cennym uzupełnieniem imprezy.
Kolejne zebranie odbyliśmy na ERG-u (
Mammuthus Montanus #38). Nasza przedłużająca się przedpołudniowa narada, przed planowanym wyjazdem do Wiśnicza wprawiła w niezbyt miły nastrój (łagodnie powiedziawszy) niektóre żony organizatorów. Ale taki jest już los organizatora (i jego żony).
Tymczasem wydawnictwo po wielu pracowitych wieczorach poszło do drukarni. Nowy jak to Nowy spóźniał się z wykonaniem zaproszeń i omal nie został sponsorem pomyliwszy się w treści zawiadomienia (zamiast wyliczonych 95 zł ogłosił, że pełny koszt wynosi 90 zł). Na szczęście udało mu się załatwić jeszcze dwóch sponsorów, a większa niż planowano ilość osób też spowodowała obniżkę ostatecznych kosztów. Na początku października odbyło się wreszcie w mieszkaniu Redakcji zebranie programowe w poszerzonym gronie. Po wymyśleniu kilku czy kilkunastu zabaw i konkursów, nagle zainspirowany jakimś zdaniem rzuconym przez Jelona zaproponowałem – „…a może by tak całą imprezę zrobić w konwencji Walnego Zebrania”. Nowy odrzekł, że pomysł jest świetny i w związku z tym on jedzie do domu bo wszystko już mamy zrobione. Tym niemniej nie daliśmy mu pojechać tak szybko, zanim nie dopracowaliśmy paru szczegółów. Ostatni tydzień czy dwa przed imprezą upłynęły pod znakiem telefonów. Żona organizatora zaczęła się buntować przeciwko ich odbieraniu – zwłaszcza, że zdarzało jej się popełniać gafy myląc jakichś nieznanych sobie mamutów z dawno niewidzianymi znanymi sobie mamutami. W pracy nie było lepiej, a listy uczestników zaczęły pęcznieć.
Na ostatnie zebranie programowe nijak nie dało się znaleźć sensownego terminu i miejsca. Wreszcie jedynym wolnym terminem okazało się niedzielne przedpołudnie u Nowego w Zawierciu. Głupia pora na narady programowe (lepszy byłby jakiś wieczór przy butelce wina), ale co było zrobić. O godz. 1015 ja i Jasiu zastaliśmy Nowego w pidżamie. Maciek miał szczęście bo przyjechał nieco później. Po wypiciu porannej kawy zaczęliśmy spisywać w miarę dokładny scenariusz imprezy. Na prowadzących wyznaczyliśmy Nowego i Maćka.
Okazało się ponadto, że zapomnieliśmy zebrać od uczestników informacji o tym, czy przyjadą w piątek, czy w sobotę, a było to potrzebne do zamówienia odpowiedniej ilości posiłków. W ostatnich dniach robiłem więc jeszcze szybką sondę telefoniczno-internetową aby chociaż oszacować tendencje w tym względzie. Do ostatniej chwili modyfikowałem też bazę danych uczestników lecia i drukowałem kolejne wersje list meldunkowych dla recepcji.
Ilość uczestników zaczęła dochodzić do 200, z tym, że w ostatnich tygodniach nie przyjmowaliśmy już wpłat na konto, lecz jedynie deklaracje słowne. Były też telefony z pytaniami o zabranie dzieci lub przyjaciół oraz możliwość przyjazdu na samą imprezę. Z jednej strony cieszyło nas zainteresowanie imprezą, z drugiej zaś byliśmy nieco przerażeni potencjalnymi kłopotami organizacyjnymi – pojemnością ośrodka, sali imprezowej, kłopotami w ustaleniu ilości posiłków. Niestety organizatorzy wszelkich imprez muszą wziąć pod uwagę fakt, że uczestnicy nigdy nie są tak zdyscyplinowani jak by sobie tego życzyli organizatorzy i jakieś 25-30 % zgłoszeń następuje tuż przed imprezą lub na samej imprezie.
I tak nadszedł wreszcie piątek 17 października 1997.
Jasiu i Raketa pojechali na miejsce wydarzeń skoro świt. Ja miałem jechać koło południa z Darkiem Telingą. Zakorkowane drogi opóźniły nasz wyjazd i w rezultacie dotarliśmy do Węgierskiej ok. godz. 16. Recepcja w osobach Paskudy i Grzegorza Koźlickiego już działała kwaterując właśnie pierwszych uczestników – Jacka Nabzdyka i Jurka Jasiczka. Był też już Maciek Siudut. Oprócz dokonania formalności meldunkowych przybywający musieli wypełnić ankiety zawierające m.in. pytania dotyczące posiadania telefonu komórkowego, grilla, włosów na głowie w % pierwotnej powierzchni, pojemności silnika, rekordu wysokości, ostatniego kontaktu z górami (do wyboru: telewizja, literatura, opowieści kolegów, byłem) itp. Do kolacji, która była pierwszym oficjalnym punktem programu zjawiło się ok. 160 osób. Plac przed ośrodkiem zapełnił się samochodami. Salę jadalną wypełnił gwar rozmów, a tymczasem w sąsiedniej świetlicy Boguś i Bożena Krztoń, Żaba, Maciek i jeszcze kilka osób pracowali nad wystawą sprzętu i zdjęć. Zaprezentowane zostały takie eksponaty jak stare wysłużone i połatane buty, ręcznie szyte i firmowe plecaki i anoraki, cały komplet urządzeń grzejnych z różnych czasów, sprzęt wspinaczkowy, narciarski, ale i takie pamiątki jak koszulka z Harnasiem Rakety po przebyciu ponad 1000 km pociągiem z Indii do Pakistanu (o ile dobrze pamiętam) nie prana do dziś, skarpety Siuduta z czasów licealnych (prane), patera z rekordami wysokości lub przyrzeczenie przewodnickie z czasów prezesury Wiewióra podpisywane krwią. Zaraz po kolacji zebraliśmy grupę profesorów i nie tylko z Kluchą i Białeckim na czele, aby ustalić przebieg jutrzejszej imprezy na Hali Radziechowskiej. Byłem świadkiem jak w trakcie burzliwej dyskusji – która sama w sobie mogłaby być punktem programu – w ciągu kilkunastu minut narodziła się seria pomysłów. W końcu uznaliśmy, że czas zacząć jakieś śpiewanie. Przynieśliśmy gitary i wraz z Wiewiórem zaintonowaliśmy parę starych pieśni. Część osób przyłączyła się do nas, ale spora część nie zdążyła się jeszcze nagadać, spotkawszy się po wielu latach i śpiewanie w tych warunkach było co najmniej wyczerpujące dla naszych gardeł. Ale spać poszliśmy i tak ok. godz. 3.00, a niektórzy imprezowali jeszcze dłużej.
W sobotę, po śniadaniu zarządziliśmy wymarsz w góry. O godz. 13.30 mieliśmy się spotkać na Hali Radziechowskiej. Pogoda na szczęście dopisała wyjątkowo – było wprawdzie chłodno, ale słonecznie. Czerwony szlak z W.G. na halę zaludnił się tabunami Harnasi reprezentujących wszystkie pokolenia. Jedni szybciej, inni wolniej, ale w końcu wszyscy dotarli na miejsce spotkania, gdzie prof. Klucha rozpoczął ceremonię. Na wyznaczonej Osi Czasu zaczęli ustawiać się wywoływani przez Kluchę numerami blach kolejni przewodnicy. Osoby towarzyszące utworzyły natomiast zegar, który chóralnie co 10 blach wybijał „bim-bam”, co 50 „kuku-kuku”, a co 100 śpiewał arię z kurantem „ten stary zegar …”. Następnie prof. Białecki odmierzył długość utworzonego w ten sposób odcinka i wraz z Kluchą dokonali przy pomocy kalkulatora obliczenia promienia Koła. Wyznaczono punkty pośrednie i wreszcie dokonano zamknięcia Koła. W ten sposób najstarszy z obecnych Harnasi znalazł się obok najmłodszego. Klucha przy pomocy telefonu komórkowego połączył się z kancelarią prezydenta (przynajmniej tak twierdził), aby zakomunikować o święcie Harnasi. Dokonano też utrwalenia na zdjęciach całego obwodu Koła. Potem ustawiono się jeszcze do typowego zdjęcia strażackiego i otworzono szampany. O dziwo 2 szampany spożywane przy pomocy kieliszka o pojemności ok. 0,025 l. wystarczyły dla wszystkich, a dla chętnych nawet na kilka kolejek.
Po powrocie zjedliśmy obiad, a potem do godz. 20 było nieco czasu na odpoczynek, spotkania ze znajomymi, oglądanie wystaw, kupowanie wydawnictw i map na stoisku Wandy Michnol, koszulek kołowych w recepcji itp. Tymczasem ilość uczestników nadal rosła. Recepcja w osobach Magdy Marczak i Daniela Węcla miała pełne ręce roboty. Zaczęło brakować miejsc w obiekcie, gdyż ilość osób przekroczyła 200. Musieliśmy awaryjnie wynająć miejsca w pobliskim pensjonacie. Jednocześnie przygotowywaliśmy salę jadalną do wieczornej imprezy. Dużą pomocą posłużył nam tu Olek Grotowski, który mając znacznie więcej doświadczenia podsunął nam wiele rad i pomysłów dotyczących ustawienia sceny, mikrofonów, oświetlenia itp. Niestety, przy takiej ilości osób nie byliśmy w stanie zapewnić komfortowych warunków do konsumpcji i zabawy jednocześnie. Było ciasno, ale mamy nadzieję, że atmosfera imprezy zrekompensowała te niewygody.
Wreszcie sala zaczęła się zapełniać. Jako gość przybył również Wójt gminy Węgierska Górka. Prowadzenie przejęli Rysiek Antonik i Maciek Siudut. Po uczczeniu tych, którzy odeszli od nas na zawsze oraz należnych powitaniach otworzono Nadzwyczajne Walne Zebranie. Wybrano komisje: skrutacyjno-manipulacyjną, mającą za zadanie liczenie głosów oraz podawanie właściwych wyników (profesorowie: Klucha, Białecki, Miksch i Karbownik), mandatowo-policyjną, komisję matkę z Jelonem jako przewodniczącą i komisję artystyczną działającą „w permanencji” (kapela i Olek). Radek przedstawił sprawozdanie z działania Koła w ostatnich 5 latach. Co pewien czas na wniosek formalny Jasia Kowalika („Kapela, grać”) na scenę wchodziła kapela góralska pod kierownictwem Czesława Węglorza z Ciśca.
Po sprawozdaniach ogłoszono wybory prezesa 30-lecia. Kandydatami mieli być oczywiście wszyscy dotychczasowi prezesi, obecni na imprezie. Każdy z nich musiał się krótko zaprezentować, po czym musieli oni zebrać jak najwięcej podpisów od swoich wyborców. Po zebraniu podpisów komisja skrutacyjno-manipulacyjna ogłosiła, iż do finału zakwalifikowało się trzech kandydatów: Jacek Nabzdyk, Marek Śpiewak i Zbyszek Wygoda. Występy Komisji profesorów stanowiły zresztą każdorazowo niepowtarzalne – mimo iż niezaplanowane – punkty programu.
W tym momencie nastąpiło powołanie trzech komitetów wyborczych: Kołowego Porozumienia Dinozaurów, Sojuszu Mamutów Postępowych, oraz Akcji Wyborczej Młodych. Każdy Komitet powołał rzecznika prasowego i przedstawił swój program. A potem kandydaci musieli wykonać taniec zbójnicki w częściowym rynsztunku przy akompaniamencie kapeli. I wreszcie rozdano karty wyborcze o takiej oto treści:
Wybory prezesa 30-lecia SKPG „Harnasie”
Uwaga! Głos jest nieważny, jeśli na liście nie pozostanie nazwisko co najmniej jednego kandydata LISTA KANDYDATÓW: 1. KAJETAN ANDRZEJ KOWALSKI (koniec listy) |
I tak ku zaskoczeniu obecnych prezesem XXX-lecia został zasłużenie Kajetan.
Na tym zakończyło się Nadzwyczajne Walne Zebranie. Po krótkiej przerwie zagospodarowanej przez kapelę na scenie pojawili się Małgosia Zwierzchowska i Olek Grotowski, którzy dali wspaniały koncert wciągając do zabawy uczestników lecia. Ok. godz. 0.30 zakończył się oficjalny program i nastąpiły zajęcia indywidualne. Dinozaury z Piotrem Głogowskim na czele i przy udziale Olka Grotowskiego rozpoczęły śpiewy na głównej sali. Młodsze pokolenie próbowało zorganizować własną imprezę w sali wystawowej, ale po pewnym czasie dołączyło do dinozaurów urozmaicając nieco ich repertuar o nowsze, choć przecież wcale nie takie już nowe przeboje. W końcu prowadzenie przejęło pokolenie
Mamutów i w ten sposób impreza dotrwała do 4.00 rano. Wracając do głównego budynku
Raketa postanowił policzyć samochody stojące na terenie ośrodka. Naliczył ok. 90 sztuk.
Rano spotkaliśmy się jeszcze przy śniadaniu, a Rada spotkała się z przedstawicielami innych Studenckich Kół Przewodnickich, których gościliśmy na leciu w ramach RPS-u. Potem większość uczestników zaczęła się żegnać, wracając do domu lub udając się jeszcze na indywidualne wycieczki lub spacery po górach.
My, jako organizatorzy pożegnalismy się też z kierownikiem obiektu panem Pilichowskim i obsługą. Byli oni bardzo mile zaskoczeni kulturą i poziomem zabawy i tym, że przy takiej ilosci osób w tak różnym wieku nie było żadnych incydentów (wybaczyli nawet rozbicie szyby w oknie przy ustawianiu krzeseł po imprezie niżej podpisanemu). Stwierdzili, że była to chyba jedna z najlepszych imprez jakie widzieli w tym ośrodku. Miło nam było jako Harnasim słyszeć takie słowa. Tym, których nie było należy wspomnieć, że w zasadzie jedynym alkoholem na głównej imprezie było piwo. Tak, czy inaczej, na pewno spełniło się zapewnienie organizatorów, że będzie to najlepsze XXX-lecie w historii Koła.
Organizator
PS. Dziękujemy za pomoc finansową wszystkim sponsorom XXX-lecia. A byli nimi: Urząd Miejski w Gliwicach (Zygmunt Frankiewicz), KSK Katowice (Marek Kluszczyński), Novix Gliwice (Witold Wojtkowiak), Nabud Poznań (Jacek Nabzdyk), DeYgrek (Jan Madey), Przemek Siuda, Clan (korespondencja), Jerzy Sarna, SPOMI (Ryszard Antonik) oraz sponsor anonimowy (jeden z Harnasi).
Fotoreportaż
Zaczęło się w piątek wieczorem od odświeżenia starych znajomości lub nawiązania nowych. Nocne śpiewania trwały do białego rana.
W międzyczasie pojawiły się „spontanicznie wykonane przewodnickimi (harnasiowymi) rękami transparenty”.
Tymczasem w zaciszu rodziła się wystawa sprzętu turystycznego.
…
W sobotę w południe na Magurce Radziechowskiej Klucha ustawiał oś czasu.
Skończyło się oczywiście na zdjęciu strażackim.
Natomiast wieczorem rozpoczęła się główna impreza poprowadzona w konwencji Walnego Zebrania.
…
Wspominając dawne czasy wykonano remake zdjęcie pt. „Równe chłopy”.
W konkursie na prezesa XXX Lecia po wstępnych eliminacjach udział wzięli Jacek Nabzdyk, Marek Śpiewak Zinger i Zbyszek Wygoda Lekasz. Jedną z konkurencji było odtańczenie zbójnickiego. Powyżej wykonanie Zingera.
A Komisja Skrutacyjno-Manipulacyjna i tak ogłosiła swój werdykt. Prezesem XXX Lecia został… jakżeby inaczej Andrzej Kajetan Kowalski
You must be logged in to post a comment.