Moja pierwsza lawinówka

W Mikołajki pojawiła się informacja o szkoleniu lawinowym organizowanym przez Centralny Ośrodek Turystyki Górskiej PTTK. Szkolenie miało odbyć się w weekend 8-10.12 lub 15-17.12 w schronisku w Dolinie Chochołowskiej. Na drugi termin już nie było miejsc, zatem mogłam się załapać tylko na pierwszy. Niestety miałam już na niego plany i różne zobowiązania… A jednocześnie parę dni wcześniej byłam na Krakowskim Festiwalu Górskim, gdzie moje serduszko zostało zainspirowane i zapalone by się rozwijać, by działać. I tu nagle taka okazja! Taki prezent na Mikołajki! Parę minut później byłam już zapisana. Pozmieniałam plany, przełożyłam zobowiązania i z uśmiechem na twarzy wyczekiwałam weekendu. Okazało się, że zapisała się również Gosia Hołomek i Staszek Wierzchowski. W tym oto składzie wyruszyliśmy w piątkowe popołudnie bryką Staszka w stronę Tatr. Droga szybko zleciała. Po 19 byliśmy na parkingu na Siwej Polanie, a przed 21 w schronisku. Okazało się, że jesteśmy pierwszymi i mogliśmy wybrać sobie miejsca na nocleg.

Następnego dnia o godz. 9 rozpoczęło się szkolenie w świetlicy schroniska. Każdy otrzymał ABC lawinowe, czyli detektor, sondę i łopatę. Następnie po krótkich ogłoszeniach organizacyjnych, zostaliśmy podzieleni na 3 grupy. Każda była prowadzona przez ratownika TOPR, Sebastiana Kłosoka, Bartka Zwijacza Kozicę i Andrzeja Chroboka. Każdy z nich zapoznał swoją ekipę z ww. sprzętem. Po krótkich instrukcjach nastał czas na ćwiczenia w terenie. Nasza grupa ćwiczyła w okolicach kapliczki (w tej, gdzie Janosik i Maryna się pobrali 😉 ). Pogoda była istnie zimowa – był mróz i sypał gęsty śnieg, który jednak nie zgasił naszego zapału.

Zaczęliśmy od detektora. Nauczyliśmy się użytkować go we wszystkich trzech fazach poszukiwań i ćwiczyliśmy te umiejętności na różne sposoby. Podzieleni na małe podzespoły musieliśmy odnaleźć pozorantów (detektory), którzy zostali zasypani (ukryci przez Bartka). Później poznaliśmy różne techniki posługiwania się sondą. Sondowanie to dla mnie najtrudniejszy element. Wiele razy myślałam, że znalazłam cel, ale okazywało się, że to tylko zmrożony śnieg(!). Zastanawiałam się, czy można zasypanemu zrobić krzywdę ostrą sondą, ale podobno nigdy się nie zdarzył taki wypadek. Po sondzie przyszła kolej na …. Łopatę! Wydawałoby się, że łopatą każdy umie się posługiwać, a jednak okazało się, że sztuką jest robić to efektywnie. Na sam koniec zajęć w terenie ćwiczyliśmy cały cykl ratowania zasypanej osoby. Przed przerwą obiadową, wszystkie grupy spotkały się przed schroniskiem, gdzie mogliśmy zobaczyć lawinowy plecak od Bartka, jednego z ratowników. Miałam przyjemność go założyć i spróbować „odpalić”. Plecak ma system ABS, czyli balon, który po pociągnięciu wyzwalacza napełnia się gazem i utrzymuje człowieka na powierzchni sunącego śniegu. Super sprawa! Dodatkowa broń w walce z lawiną. Nastał czas na obiad i krótką siestę. Po przerwie czekał nas wykład. Sebastian przybliżył nam wszystkie najważniejsze informacje związane z zagrożeniami zimowymi w górach. Temat długi, szeroki i głęboki, który btw jest bardzo interesujący! Po wykładzie była możliwość zagrania w lawinowe karty. Gra super uczy jak oceniać ryzyko lawinowe i je redukować metodą Muntera.

W niedzielę o godzinie 9 w nowych grupkach wyruszyliśmy w kierunku Grzesia. Po drodze ćwiczyliśmy zagadnienia z poprzedniego dnia oraz poznawaliśmy nowe umiejętności, np. jak policzyć nachylenie stoku za pomocą kijków, jak zbadać strukturę pokrywy śnieżnej i jej stabilności itp. Tymczasem pogoda, jak to w górach, zaczęła się zmieniać. Im bardziej nabieraliśmy wysokości, tym bardziej zaczynało wiać. Zgodnie z prognozami zaczynał się halny. Na Grzesiu wiało niemiłosiernie. Zrobiliśmy krótką panoramę, pamiątkowe zdjęcie i wracaliśmy. Schodząc Sebastian nagle nas zawołał i powiedział, że otrzymał informację, że poniżej nas zeszła lawina. Prawdopodobnie dwie osoby zostały zasypane. Musimy im pomóc! Wszyscy zaczęliśmy biec w dół. Kiedy dotarliśmy do lawiny, wyciągnęliśmy sprzęt i zaczęliśmy poszukiwania. Cała akcja uświadomiła nam jak cenny jest czas.

Statystyka mówi, że aż 90% porwanych przez śnieg ma szansę przeżycia, jeśli pomoc dotrze do nich w 15 minut. W Tatrach ratownicy mogą zjawić się na lawinisku najwcześniej po ok. 30 minutach (jeśli zostaną błyskawicznie powiadomieni o wypadku, a pogoda pozwala na lot helikopterem). Wtedy jednak szansa na uratowanie zasypanego spada do zaledwie 40%. Dlatego, gdy zimą wychodzimy na wyprawę w teren wysokogórski, musimy liczyć przede wszystkim na siebie. Potencjalnie udało nam się uratować poszkodowanych. Niemniej w takich chwilach łatwo o błahe i niepotrzebne błędy, które popełniliśmy. Dlatego sama wiedza nie wystarczy, trzeba przede wszystkim ćwiczyć i ćwiczyć. To da nam umiejętności, które są tak ważne. Z detektorem, sondą i łopatą wyszkolony turysta czy narciarz jest w stanie odnaleźć zasypanego w 15 minut. Jeżeli zabraknie jednego lub więcej z ww. elementów, czas poszukiwania zaczyna bardzo wzrastać i szanse drastycznie maleją. Dlatego dbajmy o bezpieczeństwo swoje i naszych kompanów wypraw. Dokształcajmy się, ćwiczmy i zabierajmy ze sobą potrzebny sprzęt w góry.

Było warto być na tym szkoleniu. Polecam wszystkim! 🙂

Tekst i zdjęcia: Ela Cieślar