czyli do artykułu doktora słów ratownika parę
Piotr Van der Coghen
(Artykuł został opublikowany w Harnasiu 15)
Ilekroć podczas szkoleń i prelekcji, pytany o profesję, twierdzę, że żyję z nieszczęścia innych – na sali powstaje pewna konsternacja. Im bardziej słuchacze są ludźmi spoza gór, tym bardziej nieufnymi spojrzeniami taksują mnie przeciągle:… „o co tu chodzi?… narkotyki?… stręczycielstwo?… opieka społeczna?…” Prawdą jest, że gdyby turyści i narciarze byli bardziej sprawni, a przede wszystkim znali lepiej zarówno góry jak i własne organizmy, tacy faceci jak ja – ratownicy górscy – byliby po prostu bezrobotni. Ale ponieważ Doktor postanowił oświecić nieco turystyczną gawiedź, odbierając mi tym samym potencjalnych klientów, wypada i mnie wspomóc Go w tym zbożnym czynie, choć przyznaję, robię to bez przekonania, wychodząc z założenia, iż każdy przewodnik to wie – a turysta nie musi.
Przede wszystkim pragnę przestrzec przed… ogniskiem! Szczególnie zimą! To zdradliwe ciepło roztapia nam zmrożone zewnętrzne warstwy odzieży, stanowiące pewien ochronny termiczny pancerz. Gdy ogniskowego ciepła zabraknie – zimno atakuje nasze ciało ze zdwojoną mocą. Jedynym wyjściem jest zapewnienie istnienia ogniska przez całą noc. Aby mieć tę gwarancję, radzę zgromadzić zapas opału p r z e d biwakiem. Później do przyniesienia choćby gałązki często nie ma chętnych!
Są różne typy ognisk i rodzaje układanych stosów, ale to można znaleźć w każdym elementarzu dla skautów. Główna zasada: ognisko nie może być duże. Najlepsze – to płonące z bierwion maksymalnie o długości przedramienia (nie trzeba wtedy często doń dokładać). Ognisko ma grzać, a nie parzyć – o tej maksymie warto zawsze pamiętać. Stawiając stos ogniskowy pamiętajmy, że możemy kumulować jego ciepło, stosując tzw. ekrany. Tyle o zimowym ogniu, a miłośnikom ognisk wiosennych (takich przed chatką) przypominam, że pora ta zupełnie się do tego nie nadaje. Twarze i kształtne piersi rozgrzewają się, a zdradliwy jeszcze typowo zimowy chłód wchodzi nam w nerki. Stąd tyle przeziębień po biwakach wiosennych.
Gdy na ogień (z różnych przyczyn) nie mamy szans – na zimowym, improwizowanym biwaku nie mamy prawa zasnąć. Ta zasada ma wagę życia. Jeśli jest nas choć dwóch – walczmy wspólnie ze zmęczeniem i sennością. Naszą szansą jest to, że mamy różne organizmy i rzadko przechodzimy kryzys dokładnie w tym samym momencie. Raz więc ty jesteś osobą wiodącą, raz partner… Ważne, aby stosować się do reguły: im trudniejszy biwak – tym weselszy. Chodzi o to, aby zdając sobie sprawę z realnego zagrożenia śpiewać, żartować, opowiadać kawały, śmiać się, można się nawet zakochać, ale nie można być ponurym, zrezygnowanym, przygnębionym. Może to nielogiczne, ale z praktyki wiem, że w człowieku najpierw umiera dusza, a potem ciało…
Na biwakach, szczególnie tych bez ogniska (które osobiście bardziej mi odpowiadają) pamiętajmy o zapewnieniu izolacji od podłoża. Można usiąść na plecaku lub ostatecznie na pościnanych gałęziach świerkowych. Trzeba zmienić wilgotną odzież, a zwłaszcza skarpety, poluzować sznurówki butów. Bezpieczeństwo może nam zapewnić folia NRC (dostępna w sklepach alpinistycznych), odpromieniowująca ciepło z powrotem do ciała, a idealnym wprost wspomaganiem jest chemiczny ogrzewacz. Są to woreczki wielkości koperty, zatopione w folii, które po rozerwaniu zabezpieczenia, łącząc się z powietrzem, rozpoczynają reakcję utleniania specyfiku, trwającą około 20 godzin, czego efektem jest stałe promieniowanie cieplne z mocą porównywalną do kaloryfera (lub gorącą dziewczyną i to może być zastępcze w omawianej niegdyś w kuluarach metodzie „ciało do ciała”, grożącej ślubem lub rozwodem). Wystarczy to w zupełności, aby zachować ciepło konieczne do utrzymania życia podczas nieplanowanego biwaku.
Gdy nie posiadamy tych nowinek technicznych, a przyjdzie nam biwakować z zaskoczenia, musimy pamiętać o odizolowaniu naszego ciała od podłoża (może to być np. sterta gałęzi). Kolejną trafną regułą jest „zbijanie się w kupę”, ale nie powinno być przypadkowe – należy siąść blisko siebie tak, aby plecami opierać się o plecy kolegi, a nie o zimną skałę. Można wówczas w kilka osób korzystać z dobrodziejstwa jednego przypadkiem zabranego śpiwora czy pałatki.
Gdy u współtowarzysza wędrówki czy wspinaczki dostrzegamy objawy wychłodzenia, pamiętajmy, że działać należy niezwykle szybko! Wszelkie miejscowe odmrożenia nie są tak groźne jak ogólne oziębienie organizmu. Pamiętajmy, że osoba, której temperatura spadnie poniżej 35 st. C. staje się apatyczna i bierna, więc w takim stanie zaprzestaje walki o życie.
Przypomina mi się w tym momencie przypadek, jaki zdarzył się wiele lat temu pewnej tatrzańskiej wycieczce licealistów. Prowadziła ją pani profesor w wieku zdecydowanie balzakowskim (notabene stara panna). Nie była przewodnikiem bynajmniej ani nawet (jak to się często zdarza) doświadczonym turystą. Niemniej wycieczka żwawo podążała ze Szpiglasowej Przełęczy do Morskiego Oka, gdy… nastąpiło gwałtowne załamanie pogody. Z gór zeszła mgła, lunęła ulewa, przechodząc następnie w deszcz ze śniegiem. Jedyną osobą, orientującą się dobrze w tych warunkach, był uczeń tej klasy, młody taternik zresztą, o imieniu powiedzmy Janek. Zdając sobie sprawę z zagrożenia, pogonił towarzystwo w dół do autokaru, sam pozostając „na zamku” wraz ze spanikowaną panią profesor. Traf chciał, że ulewa poczęła przechodzić w marznącą mżawkę. Zrobiło się potwornie ślisko – moment – i ciało pedagogiczne wyrżnęło organizmem o ceprostradę, aż zagrzmiało! Skutek był fatalny – boleśnie skręcona noga.
Dzielny młodzieniec próbował taszczyć opiekunkę, ale samemu i w tych warunkach – było to ponad jego siły. W dodatku z powodu szoku pourazowego, przerażenia i zimna z wychowawczynią zaczęło się dziać bardzo źle. Wyglądało to na szybko pogłębiającą się hipotermię. Pani stała się sina na twarzy, apatyczna, konwulsyjne dreszcze zaczęły zanikać… W tej sytuacji, znając dobrze teren z letnich wypraw wspinaczkowych, maturzysta skierował się wraz z poszkodowaną w stronę najbliższej koleby skalnej. Tam przynajmniej nie lał deszcz i nie wiało przenikliwie.
Jednak stan nauczycielki wcale się nie poprawiał. Pamiętając więc ze szkoleń goprowskich, że najprostszym systemem stosowanym w warunkach ekstremalnych jest metoda „ciało do ciała” – ściągnął z niej mokre ciuchy i starał się przekazać umierającej maksimum swego ciepła. Metoda ta okazała się nad wyraz skuteczna, powiedziałbym, że przekroczyła granice oczekiwania młodego człowieka.
„Umierająca” ożywiała się… więcej… zainteresowanie swoją osobą zrozumiała bardzo dosłownie. Jej aktywność wprowadziła ratującego w osłupienie. Gdy się z niego otrząsnął, znajdował się w sytuacji, w której wypadało okazać się mężczyzną albo przynieść wstyd rodzinie. Zdecydował się na to pierwsze…
Ekipa ratunkowa GOPR-u, która dotarła do zaginionych nad ranem, zastała ofiarę w całkiem niezłej formie. Ta pasjonująca opowieść miała swój dalszy ciąg. Janek po powrocie musiał zmienić szkołę. Nie, nie było skandalu, po prostu stałe towarzystwo, które zyskał w postaci wykwalifikowanego pedagoga, czekającego nań po lekcjach każdego dnia, było na tyle męczące, że było to wyjście najlepsze nawet na trzy miesiące przed maturą.
Tak, tak… zabawa w „ciepło-zimno” to bardzo ryzykowne zajęcie…
Piotr Van der Coghen
Wróć do spisu treści Harnasia 15
Skopiuj adres i wklej go w swoim WordPressie, aby osadzić
Skopiuj i wklej ten kod na swoją witrynę, aby osadzić element