Wyjazd rozpoczął się nietypowo – dotransportowaniem się naszego miłego kursu samochodami około godziny 11 do Domu Turysty PTTK „Hanka” w Zawoi. Przez niektórych wystrój naszego miejsca noclegowego został określony jako „pokomunistyczne bezguście”, typowe dla podobnych obiektów. Łóżeczka bądź mięciutkie materace z pościelą na antresolach zostały nam zapewnione nam przez Kierownictwo, wraz ze sporą ilością łazienek z (b.)ciepłą wodą (;)) i/lub wrzątkiem na wszelkiego rodzaju zalewajki.
Po przekąszeniu tradycyjnego wspólnego posiłku wyruszyliśmy przecierać szlaki terenu uprawnień. Tym razem naszym celem miała być Przełęcz Jałowiecka oraz nauka torowania w śniegu :), która dana nam była im wyżej tym bardziej intensywnie i inwazyjnie dla naszych biednych i zmęczonych mięśni i głów, które się łamały ile tej drogi jeszcze przed nami i czy faktycznie maksyma Ambrożego z kondycyjnego nie ma pewnej dozy prawdopodobieństwa. Trzeba przyznać, iż torowanie to sztuka trudna, męcząca i wybitnie uciążliwa szczególne dla torującej osoby 🙂 Łagodziło jednak nasze samopoczucie piękno otaczającego zimowego krajobrazu i niesamowity błękit nieba. Pogoda była słoneczna, bez świeżego opadu śniegu; trzymał lekki mrozik. W niższych partiach śnieg sięgał nam po kolana, u góry hm… po moje pachy 🙂 Powrót tą samą, utorowaną przez nas ścieżką, bywał urozmaicany wpadaniem z premedytacją w jego głębsze i nieprzedeptane warstwy, np. z „pomnika przyrody” będącego wystającym korzeniem. Podsumowując – bawiły się „dzieciaki” na śniegu 🙂
Po powrocie (już porą ciemną) czekała na nas perspektywa zjedzenia posiłku, który dla większości z nas miał postać kiełbasek, 1 ¾ ciastka oraz co kto tam miał to znosił do jadalni. Oczekiwaliśmy pana Goprowca i jego wykładu, lecz niestety czynniki niezależne zdecydowały za nas i całość szkolenia ratowniczego odbyła się następnego dnia na Markowych Szczawinach i przełęczy Brona. Tymczasem resztę wieczoru spędziliśmy dobrze bawiąc się w swoim towarzystwie: grając w zapewnione nam przez Agatę i Jarka „Prawo dżungli”, „Wypas”, „Owieczki”(?), „Hodowlę” itp. oraz konwersując.
Następnego dnia brutalna pobudka o 7, śniadanko i wymarsz na Markowe Szczawiny, gdzie znaleźliśmy się przed południem. Na miejscu czekał nasz wykładowca – Goprowiec, który w bardzo sympatyczny i przystępny sposób prezentował nam środki do transportu poszkodowanych: wózek alpejski, deska kanadyjska, akia, deska ortopedyczna, materac próżniowy itp. Oczywiście, przypinaliśmy się i nosiliśmy nawzajem :). Mieliśmy też okazję posłuchać opowieści o metodach ratowania oraz zwiedzić dyżurkę i zobaczyć wszystkie sprzęty Goprowców, którzy oprócz defibrylatorów, butli z tlenem i radia posiadają również telewizor, mikrofalówkę, ciepełko i mięciutkie łóżeczka 😛 Lekko zmarznięci ciągłym staniem na 10 stopniowym mrozie w końcu wyruszyliśmy na przełęcz Brona, aby tam odbyć część praktyczną szkolenia. Pod nawisem śnieżnym odbyliśmy krótkie szkolenie lawinowe, tzn. rozpoznawanie rodzaju śniegu, badanie jego konsystencji, aby w razie czego móc ocenić warunki podczas zimowego chodzenia po górach. Oczywiście godzina stania wychładza, więc ratowaliśmy się tak jak zawsze gorącą herbatką z termosów i kanapkami kursowej roboty. Pan Goprowiec przygotował dla nas super atrakcje, które rozgrzały nas lepiej niż herbata, czy inne specjały, przerywając jedyną tego dnia panoramkę na samej przełęczy (słowo JEDYNA wężykiem, w ramkę, i nad łóżko – niemożliwe prawda :P), a był to zjazd w KLUCZU FRANCUSKIM (przyznam się publicznie – pierwsze skojarzenie pognało do szafki z narzędziami ojca ;)). Zaczęło się od mocowania liny na łopacie turystycznej, oczywiście zaklinowanej w dołku, a później na grzybku wydrążonym w śniegu, który kształtem nie przypomniał niczego konkretnego ale wytrzymał wszystkie zjazdy. No i wreszcie nadszedł czas próby – zjazd na linie. Mimo, że większość pierwszy raz i z lekkim stresem, wszyscy poradzili sobie znakomicie, a na końcu liny każdy lądował z bananem na twarzy. W międzyczasie i później nastąpiły spontanicznie zainicjowane dupozjazdy – rewelacja! Pan Goprowiec zaplanował dla nas (za) dużo, więc niestety nie przetestowaliśmy tajemniczego sprzętu dźwiganego przez Krasnala w czerwonym worku i innych ciekawostek. Nikt nie wie co to było ;( Na sam koniec mieliśmy za zadanie znieść na dół poszkodowanych na środkach transportu tworzonych z tego, co na nas i przy sobie – full improwization. Jedna grupa znosiła Adasia zasłabniętego – chłopaki (sztuk 3) użyli do tego jabłuszka, plecaka, pętli i ślizgali go w dół. Druga grupa, liczniejsza, opatrywała ranną Węgierkę (śliwkę:P) z złamanym podudziem – rola w wykonaniu Natalii. Użyto 2 plecaków, kilku sznurków, szalików, innych wiązaczy oraz karimaty. Pan Goprowiec i Maciek pochwalili co było do pochwalenia, skarcili co było do skarcenia i tak zakończyła się nasza przygoda z ratownictwem w rejonie Babiogórskiego Parku Narodowego. Podziękowaliśmy i pożegnaliśmy się pięknie z Panem Goprowcem. Zeszliśmy na dół bardzo szybciutko i dopakowując do plecaków zostawione w „Hance” rzeczy, powoli wg określonych składów samochodowych podążyliśmy spokojnie do naszych domów.
Bogusia Śpiewak
Ćwiczenia z transportu poszkodowanego
You must be logged in to post a comment.