„Przejścia kursu” cz. IV – rejon Pilska – wyjazd ratowniczy

Jakiś czas temu (a dokładnie w trakcie listopadowego wyjazdu kursowego) oddałam się zajmującej rozmowie z Kingą na temat wpływu kinematografii na życie współczesnego człowieka, empatii oraz generalnie tego, że jesteśmy (krótko mówiąc) podatne na wzruszenia. To wszystko w kontekście filmu animowanego „Odlot” oraz przejmującego losu jego bohaterów. Po przyjeździe do domu zamiast uczyć się z Grzegorzem przyrody (z której egzamin miał odbyć się trzy dni później), z premedytacją obejrzeliśmy dzieło Pixara pt. „W głowie się nie mieści”, do czego z kolei namawiał nas Mariusz z żoną… . W ramach tej konwencji oraz na fali mojego obecnego zafascynowania mądrościami Kubusia Puchatka (do którego lektury na pewno kiedyś powrócę i którą polecam wszystkim dorosłym, nawet jeśli już ją wcześniej czytali), postanowiłam opisać ostatni wyjazd kursowy z pomocą właśnie głównego bohatera tegoż utworu.

:arrow: INFORMACJE WPROWADZAJĄCE.
Jak wskazuje tytuł relacji, wyjazd poświęcony był tematyce RATOWNICTWA i odbył się u podnóża Pilska w dniu 23 stycznia 2016 roku. Trasa obejmowała pętelkę: Korbielów – Hala Szczawina – Hala Miziowa – Hala Górowa – Korbielów. Daje to około 10 km marszu. Może niewiele, ale zjazd moim zdaniem należy zaliczyć do intensywnych.

Uczestnikami zjazdu byli: Belfegor, Dorian, Bliźniaki (Mariusz i Dariusz), Michał, Kamil, Krzysiu, Asia, Mateusz, Grześ i ja (Kasia)

:arrow: CEL WYPRAWY.
„Bo Wypadek to dziwna rzecz. Nigdy go nie ma, dopóki się nie wydarzy” (Kłapouchy w rozmowie z Maleństwem i Prosiaczkiem [1])

Po wybudowaniu prowizorycznych noszy, na których umieszczony został poszkodowany (w tej roli: Dorian), Belfegor wskazał, że w prawdziwym życiu nie będziemy raczej przenosili rannego – najczęściej wezwiemy pomocy udzielając jedynie podstawowego wsparcia. Jaki był więc cel wyprawy? Moim zdaniem jej celem było pobudzenie naszej wyobraźni, wypracowanie odruchów, uwrażliwienie na sytuacje, w których ktoś potrzebuje pomocy, ale wcale o tym nie mówi. BO WYPADEK TO WŁAŚNIE TAKIE COŚ CZEGO TERAZ NIE MA, ALE KIEDY SIĘ ZDARZY, POWINNIŚMY UMIEĆ GO DOSTRZEC I ZAINTERWENIOWAĆ. ZAINTERWENIOWAĆ ZAŚ, TO NIE TYLKO ZADZIAŁAĆ, ALE ZADZIAŁAĆ DOBRZE.

:arrow: POSZCZEGÓLNE TEMATY OMAWIANE NA ZJEŹDZIE.

W trakcie zjazdu poruszone zostały różne kwestie, niektóre prozaiczne, ale warto było sobie o nich przypomnieć. Na przykład:

1) WZYWANIE POMOCY. „Lubię rozmawiać z Królikiem, bo Królik mówi wyraźnie o rzeczach wyraźnych. Nie używa przy tym długich i trudnych słów (…) tylko krótkich i łatwych, jak na przykład: „Już pora na śniadanie” lub: „Misiu, zjedz co…”” (Puchatek o Króliku [2]).

No właśnie. Wzywając pomocy NALEŻY ZACHOWYWAĆ SIĘ JAK KRÓLIK. Nieważne czy rozmawia się z samym poszkodowanym czy z dyspozytorem, który odbiera zgłoszenie o wypadku – zawsze winniśmy przekazywać jasne i dające się zrozumieć komunikaty: gdzie jesteśmy, kto uległ wypadkowi, na czym on polegał, kto dokonuje zgłoszenia, jakie czynności podejmuje itd.

2) POMOC POSZKODOWANEMU NAWET GDY O TO NIE PROSI „Puchatek czuł, że powinien powiedzieć Kłapouchemu coś pocieszającego, ale nie wiedział co. Więc zamiast tego postanowił uczynić coś pocieszającego” (dywagacje Puchatka – Kłapouchy zgubił ogon [3])

W trakcie podejścia na Halę Miziową przechodziliśmy koło narciarza, którego pokonało zbyt ostre podejście. Ciężko oddychał, praktycznie usiadł na stoku. Belfegor bez wahania podszedł do chłopaka i wypytał się, czy ten potrzebuje pomocy, jakie jest jego samopoczucie. Dopiero upewniwszy się, że wszystko jest w porządku poszedł dalej. NA WYCIECZCE ZWRACAJ UWAGĘ NA TO CO DZIEJE SIĘ DOOKOŁA – NIGDY NIE WIADOMO CZY KTOŚ NIE POTRZEBUJE POMOCY.

3) STUDIUM PRZYPADKU „Miałbym pewien pomysł – powiedział – ale nie myślę, żeby był bardzo dobry” (Puchatek o sposobach ratowania Kłapouchego [4])

W trakcie wycieczki Belfegor podawał nam przykłady różnych wypadków / zdarzeń. Nasze zadanie polegało zaś na podaniu propozycji rozwiązania. Jednym z poruszanych problemów było to, czy po znalezieniu poszkodowanego w mokrym ubraniu powinien on zostać przez nas przebrany w suche ciuchy. Rozpatrywaliśmy wszystkie za i przeciw (bardzo niska temperatura mogąca spowodować jeszcze większe wychłodzenie organizmu, przewidywany czas dotarcia ratowników i in.). A zatem PODEJMUJĄC DECYZJĘ O SPOSOBACH POMOCY NALEŻY WZIĄĆ POD UWAGĘ WSZYSTKIE WYSTĘPUJĄCE CZYNNIKI.

4) ZOSTAWIENIE ZAPASU ŻYWNOŚCI NA KONIEC WYCIECZKI. „Gdy noc zbierała się do odejścia, Puchatek obudził się nagle z uczuciem dziwnego przygnębienia. To uczucie dziwnego przygnębienia miewał już nieraz i wiedział, co ono oznacza. Był głodny.” (przemyślenia Puchatka [5])

W trakcie śniadania na Hali Miziowej Belfegor zwrócił uwagę na bardzo prozaiczną acz istotną rzecz. Nigdy nie wiadomo kiedy przyda się nasza czekolada. Warto ją zostawić na koniec. Jeśli nawet nie zużyjemy jej w warunkach awaryjnych i potrzeby nakarmienia nią poszkodowanego zawsze będziemy mogli skonsumować tabliczkę na koniec wycieczki nagradzając siebie za trud. Morał? POSZKODOWANY MOŻE BYĆ JAK KUBUŚ – GŁODNY I PRZYGNĘBIONY – JEŚLI BĘDZIESZ MIAŁ COŚ DO JEDZENIA BĘDZIESZ MÓGŁ MU POMÓC

5) ZBIOROWA REALIZACJA PRZEDSIĘWZIĘCIA „Nie łatwo jest być odważnym – odparł Prosiaczek, lekko pociągając noskiem – kiedy jest się tylko Bardzo Małym Zwierzątkiem. Królik, który z wielkim skupieniem zabierał się do pisania, podniósł łebek i powiedział: – Właśnie dlatego, że jesteś Bardzo Małym Zwierzątkiem, możesz się przydać w przedsięwzięciu, jakie mamy przed sobą” (Królik w rozmowie z Prosiaczkiem na temat planu porwania Maleństwa [6])

Trzon programu stanowiła oczywiście akcja ratunkowa. Sytuacja była nieco nietypowa jakoż poszkodowany najpierw budował nosze, a potem dowiedział się, że potrzebuje pomocy. No cóż, niezbadane są koleje losu. Jaka mądrość płynie z tej części szkolenia? A no taka, że każdy może się przydać. Nie ważne są jego „parametry”, zawsze można wziąć coś dodatkowego do plecaka, być dodatkową parą rąk do noszenia rannego, wspierać drużynę przy odnajdowaniu właściwej drogi, czy wpaść na genialny pomysł „sanko-noszy” – tak jak i my to uczyniliśmy. KAŻDY MA POTENCJAŁ ABY ZOSTAĆ BOHATEREM.

:arrow: PODSUMOWANIE.

Co jeszcze robiliśmy? Odbyliśmy PRZESZKOLENIE Z POSZUKIWANIA W LAWINACH. Na Hali Górowej przećwiczyliśmy procedurę PRZYGOTOWANIA LĄDOWISKA DLA HELIKOPTERA. Niestety nie udało nam się nam pogawędzić z Panami GOPR’owcami, jednakże Belfegor poopowiadał nam W SKRÓCIE O SPRZĘCIE RATOWNICZYM.

Wyjazd zaliczam do bardzo udanych.

:arrow: THE END.

PS. Dla chcących zgłębić kubusiowe złote myśli :mrgreen: cytaty nr 1, nr 2 i nr 4 pochodzą z „Chatka Puchatka” – Alan Alexander Milne, zaś nr 3, nr 5 i nr 6 z „Kubuś Puchatek” – Alan Alexander Milne (przekł. Irena Tuwim, wyd. Nasza Księgarnia)

Autorka: Kasia Paczkowska

Opublikowano

Szkolenie ratownicze

Wyjazd rozpoczął się nietypowo – dotransportowaniem się naszego miłego kursu samochodami około godziny 11 do  Domu Turysty PTTK „Hanka” w Zawoi. Przez niektórych  wystrój naszego miejsca noclegowego został określony jako „pokomunistyczne bezguście”, typowe dla podobnych obiektów. Łóżeczka bądź mięciutkie materace z pościelą na antresolach zostały nam zapewnione nam przez Kierownictwo, wraz ze sporą ilością łazienek z (b.)ciepłą wodą (;)) i/lub wrzątkiem na wszelkiego rodzaju zalewajki.

Po przekąszeniu tradycyjnego wspólnego posiłku wyruszyliśmy przecierać szlaki terenu uprawnień. Tym razem naszym celem miała być Przełęcz Jałowiecka oraz nauka torowania w śniegu :), która dana nam była im wyżej tym bardziej intensywnie i inwazyjnie dla naszych biednych i zmęczonych mięśni i głów, które się łamały ile tej drogi jeszcze przed nami i czy faktycznie maksyma Ambrożego z kondycyjnego nie ma pewnej dozy prawdopodobieństwa. Trzeba przyznać, iż torowanie to sztuka trudna, męcząca i wybitnie uciążliwa szczególne dla torującej osoby 🙂 Łagodziło jednak nasze samopoczucie piękno otaczającego zimowego krajobrazu i niesamowity błękit nieba. Pogoda była słoneczna, bez świeżego opadu śniegu; trzymał lekki mrozik. W niższych partiach śnieg sięgał nam po kolana, u góry hm… po moje pachy 🙂 Powrót tą samą, utorowaną przez nas ścieżką, bywał urozmaicany wpadaniem z premedytacją w jego głębsze i nieprzedeptane warstwy, np. z „pomnika przyrody” będącego wystającym korzeniem. Podsumowując – bawiły się „dzieciaki” na  śniegu 🙂

Po powrocie (już porą ciemną) czekała na nas perspektywa zjedzenia posiłku, który dla większości z nas miał postać kiełbasek, 1 ¾ ciastka oraz co kto tam miał to znosił do jadalni. Oczekiwaliśmy pana Goprowca i jego wykładu, lecz niestety czynniki niezależne zdecydowały za nas i całość szkolenia ratowniczego odbyła się następnego dnia na Markowych Szczawinach i przełęczy Brona. Tymczasem resztę wieczoru spędziliśmy dobrze bawiąc się w swoim towarzystwie: grając w zapewnione nam przez Agatę i Jarka „Prawo dżungli”, „Wypas”, „Owieczki”(?), „Hodowlę” itp. oraz konwersując.
Następnego dnia brutalna pobudka o 7, śniadanko i wymarsz na Markowe Szczawiny, gdzie znaleźliśmy się przed południem. Na miejscu czekał nasz wykładowca – Goprowiec, który w bardzo sympatyczny i przystępny sposób prezentował nam środki do transportu poszkodowanych: wózek alpejski, deska kanadyjska, akia, deska ortopedyczna, materac próżniowy itp. Oczywiście, przypinaliśmy się i nosiliśmy nawzajem :). Mieliśmy też okazję posłuchać opowieści o metodach ratowania oraz zwiedzić dyżurkę i zobaczyć wszystkie sprzęty Goprowców, którzy oprócz defibrylatorów, butli z tlenem i radia posiadają również telewizor, mikrofalówkę, ciepełko i mięciutkie łóżeczka 😛 Lekko zmarznięci ciągłym staniem na 10 stopniowym mrozie w końcu wyruszyliśmy na przełęcz Brona, aby tam odbyć część praktyczną szkolenia. Pod nawisem śnieżnym odbyliśmy krótkie szkolenie lawinowe, tzn. rozpoznawanie rodzaju śniegu, badanie jego konsystencji, aby w razie czego móc ocenić warunki podczas zimowego chodzenia po górach. Oczywiście godzina stania wychładza, więc ratowaliśmy się tak jak zawsze gorącą herbatką z termosów i kanapkami kursowej roboty. Pan Goprowiec przygotował dla nas super atrakcje, które rozgrzały nas lepiej niż herbata, czy inne specjały, przerywając jedyną tego dnia panoramkę na samej przełęczy (słowo JEDYNA wężykiem, w ramkę, i nad łóżko – niemożliwe prawda :P), a był to zjazd w KLUCZU FRANCUSKIM (przyznam się publicznie – pierwsze skojarzenie pognało do szafki z narzędziami ojca ;)). Zaczęło się od mocowania liny na łopacie turystycznej, oczywiście zaklinowanej w dołku, a później na grzybku wydrążonym w śniegu, który kształtem nie przypomniał niczego konkretnego ale wytrzymał wszystkie zjazdy.  No i wreszcie nadszedł czas próby – zjazd na linie. Mimo, że większość pierwszy raz i z lekkim stresem, wszyscy poradzili sobie znakomicie, a na końcu liny każdy lądował z bananem na twarzy. W międzyczasie i później nastąpiły spontanicznie zainicjowane dupozjazdy – rewelacja! Pan Goprowiec zaplanował dla nas (za) dużo, więc niestety nie przetestowaliśmy tajemniczego sprzętu dźwiganego przez Krasnala w czerwonym worku i innych ciekawostek. Nikt nie wie co to było ;( Na sam koniec mieliśmy za zadanie znieść na dół poszkodowanych na środkach transportu tworzonych z tego, co na nas i przy sobie – full improwization. Jedna grupa znosiła Adasia zasłabniętego – chłopaki (sztuk 3) użyli do tego jabłuszka, plecaka, pętli i ślizgali go w dół. Druga grupa, liczniejsza, opatrywała ranną Węgierkę (śliwkę:P) z złamanym podudziem – rola w wykonaniu Natalii. Użyto 2 plecaków, kilku sznurków, szalików, innych wiązaczy oraz karimaty. Pan Goprowiec i Maciek pochwalili co było do pochwalenia, skarcili co było do skarcenia i tak zakończyła się nasza przygoda z ratownictwem w rejonie Babiogórskiego Parku Narodowego. Podziękowaliśmy i pożegnaliśmy się pięknie z Panem Goprowcem. Zeszliśmy na dół bardzo szybciutko i dopakowując do plecaków zostawione w „Hance” rzeczy, powoli wg określonych składów samochodowych podążyliśmy spokojnie do naszych domów.

Bogusia Śpiewak

ap1070237Ćwiczenia z transportu poszkodowanego

Opublikowano